Edward Grzegorz Funke

Album „Moja Podróż” kilka refleksji

Jak zapisać podróż w czasie? Jak opowiedzieć historię swojego życia nie mówiąc o nim ani słowa? Jak przekazać prawdę, tę subiektywną (może najbardziej wiarygodną), o swoim pokoleniu? W jakiej formie zaznaczyć ślad pamięci o sobie z okazji 70-tej rocznicy urodzin? To pytania, które, jak sądzę, musiał zadać sobie Edward Grzegorz Funke przed publikacją autorskiego albumu pt. „Moja podróż przez sześć kontynentów do Swisłoszy”.

 Czytając zaproszenie na promocję wydania, pomyślałem – album jak album – kolekcja doskonałych, jak zwykle u Pana Grzegorza, zdjęć znanych mi po części z salonów wystawowych i publikacji w National Geographic. Jakże się jednak myliłem. Narracyjna i formalna spójność tego, co zobaczyłem, przeszła moje wszelkie oczekiwania. To nie był zbiór wyrywkowo wybranych fotogramów oprawionych w twardą okładkę. „Portret Świata” w tej wersji publikacyjnej stał się dla mnie zwierciadłem życia artysty. 

Tak jak niełatwo zaprojektować czytelny i interesujący komunikat graficzny złożony np. z trzech kresek czy sekwencję filmową utrzymującą widza w napięciu przez 30 sekund, tak trzeba nie lada fachowca (montażysty?, operatora?, reżysera?), który potrafiłby zbudować z zestawień fotograficznych portretów (powstałych przecież w różnych miejscach i czasie przy użyciu różnych środków wyrazu) wielowątkową opowieść o: ludzkiej egzystencji, przyjaźni czy cierpieniu, które przecież uświadamia nam stan radości życia.
Autor „Mojej Podróży”, któremu nieobca jest definicja błędu, trzyma się tematu, za którym podążają następne słowa – fotogramy. Napięcie konstruuje w taki sposób, aby nie powtarzać tak często popełnianego w tego typu publikacjach błędu – powtarzania tych samych czynności przynoszących te same rezultaty. Kierując się przekonaniem wyrażonym przez Alberta Einsteina, że „najpiękniejszą rzeczą, jakiej możemy doświadczyć – jest tajemnica” zaskakuje nas zestawieniami obrazów perfekcyjnie kontrastując elementy ich formy: wielkość, kolorystykę, kompozycję czy gradient ziarna. Uświadamia nam, że sztuka obrazu zaczyna się tam, gdzie kończy się tekst. Dlatego też nie używa go w swoim albumie, ograniczając się jedynie do „delikatnych” podpisów zawierających informacje o miejscu i czasie powstania zdjęcia. Formalną stronę obrazu (jego środki wyrazu artystycznego) podporządkowuje przewodniej myśli, która skłoniła go do naciśnięcia spustu migawki. Uchwycona w ten sposób w kadrze rzeczywistość ujawnia się znawstwem i wyczuciem kompozycji oraz umiejętnością stosowania głębi ostrości. Używa ich nie tylko jako środków mających na celu pobudzenie naszego irracjonalnego zmysłu estetycznego ale jako wskazówek prowadzących odbiorcę tam, gdzie sobie tego życzy autor. W celu dotarcia do głębszych pokładów tego, co o swoim życiu chce nam powiedzieć, swoje fotogramy aranżuje w taki sposób aby dać odbiorcy możliwość przenikania przez „kamuflaż” ich estetyki.
Nie wątpię, bo to się wyczuwa, że każde z umieszczonych w albumie zdjęć ma swoją niezwykłą historię. Każde z nich zasługuje na osobną, wnikliwą analizę formalną, która tylko potwierdzi, że obcujemy z obiektami o niepospolitej wymowie, kryjącymi w sobie pierwiastek tajemnicy. Mnie jednak zainteresowała inna wartość, na którą składają się wszystkie fotogramy razem wzięte – wartość artystycznego wyznania siedemdziesięcioletniego człowieka. „Don`t worry – be happy”, „Hakuna matata”, „Hakuna noma”. Zdjęcia uśmiechniętych postaci przywodzą mi na myśl Mahatmę Gandiego, który powiedział, że „najlepszym sposobem oceny moralnego rozwoju społeczeństwa jest to, jak traktujemy zwierzęta”. Wydaje się, że Edward Funke w swoim „Portrecie Świata”, który jest etapem „Mojej Podróży”, modyfikuje pierwowzór, wyrażając przez swą twórczość przekonanie, że poziom rozwoju cywilizacji poznajemy po tym, w jaki sposób traktujemy ludzi.
Z mojego punktu widzenia, „Moja Podróż” jest artystycznym wyznaniem filozofa, który będąc naukowcem (z tytułem doktora nauk technicznych) mówi nam, że sama nauka nie daje nam odpowiedzi na pytania dotyczące celu i sensu życia. Patrząc na świat jej oczami postrzegamy go tylko jednym okiem. Pryzmat sztuki odkrywa jego pełny, wielowymiarowy obraz, uwzględniający takie zjawiska, jak: nadzieja, miłość i emocje, jakie ze sobą niosą oraz stan wiary, bez którego życie nie miałoby większego znaczenia.
„Portret Świata” w wydaniu Edwarda Funke nie ma ambicji fenotypowego zapisu. Stanowi raczej wyznanie wiary w to, że wszyscy ludzie są dobrzy, godni uwagi i podziwu (nawet w swych wizualnych odstępstwach od „wzorca”, który nazywamy pięknem), a wszystkie religie równie prawdziwe, bo niezależne, uwolnione od „twardych dowodów” i tylko uwarunkowane aksjomatem wewnętrznego przekonania. Można też zaryzykować stwierdzenie, że „Moja Podróż” jest celebracją ludzkiej egzystencji i wyrazem postawy zapisanej słowami: „Żeby mieć przyjaciela – trzeba nim być”.
Co do adwersarzy, bo każdy kto ma coś do powiedzenia, ich ma. Tej większości ludzi, która uważa, że pesymizm wytwarza „zdrowy” i „podtrzymujący na duchu” sposób patrzenia na świat, Edward Funke mówi w swoim albumie „wolę być szczęśliwy, niż mieć rację”, „…a gdy serce pęka – staje się otwarte, a wtedy może zdarzyć się wiele pięknych rzeczy”. Natomiast za Salwadorem Dalie, przypomina tym, którzy głoszą, że wszystko już było, że „ci, którzy nie chcą niczego naśladować – niczego nie stworzą”.
Ludzie są na ogół samotni. Jeśli mamy szczęście – trafi nam się parę miłych wspomnień. „Moja Podróż” jest opowieścią o człowieku, który miał szczęście znaleźć swoją drogę i podzielić się z nami swoimi najlepszymi wspomnieniami.

prof. dr hab. Jacek Ojrzanowski