Edward Grzegorz Funke

Dwa światy o fotografiach Edwarda Grzegorza Funke

Edward Grzegorz Funke zaczął fotografować blisko pół wieku temu. Przed kilku laty został członkiem Związku Polskich Artystów Fotografików, a rok temu minister kultury odznaczył go Brązowym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis“. Wydarzeniem, które sprowokowało mnie do napisania o twórczości Edwarda Grzegorza Funke było wydanie przez niego autorskiego albumu „Moja podróż. Przez sześć kontynentów do Swisłoczy“.

Pragnę zwrócić uwagę na dwie fotografie autora, które dzieli 40 lat. Jest rok 2006. Na tle rozległego skalisto-piaszczystego pejzażu Wyżyny Tybetańskiej, zakończonej łańcuchem gór, czworo okolicznych mieszkańców przerwało na moment partię bilarda, by zapozować do zdjęcia fotografowi z  odległego kraju. W centralnej części zdjęcia stoi stary masywny stół, a na jego jasno-zielonej powierzchni w przypadkowym układzie kilkanaście bil. Dwóch graczy z  uniesionymi kijami osłania kolejne dwie osoby, ten z  lewej chłopca, a jego przeciwnik kobietę ubraną w ciepły strój, chroniący ją przed chłodem surowego klimatu. Za nimi dwa osiodłane koniki. Spojrzenia całej czwórki bardzo uważne i, co istotne, akceptujące przybysza z  aparatem fotograficznym. Scena niezwykła, kompozycja mistrzowska.
A teraz rok 1966. Na tyłach siermiężnej konstrukcji estrady muzycznej, zmontowanej z  rusztowań stalowych i widocznych fragmentów szmat stoi grupa muzyków big-bitowych z  Finlandii. Przyjechali na Festiwal Muzyki Nastolatków do Gdańska. Oczekując na swoją kolej, przyglądają się innym artystom, którzy w tym momencie występują. Ubrani są w nienaganne garnitury, białe koszule, wąskie krawaty, na głowach mają umodelowane fryzury. Fotografa zauważa tylko jeden z  nich, stojący z  prawej strony nieznacznie starszy mężczyzna z  krótszą fryzurą, przypuszczalnie manager grupy. Spogląda karcącym spojrzeniem, jakby chciał przegonić intruza z  aparatem. Scena dość banalna, kompozycja raczej przypadkowa.
Te dwie fotografie dzieli 40 lat. Każda z  nich, to inna epoka, inna kultura, inna część świata, inna technologia. Tylko osoba fotografa ta sama. Czarno-białe zdjęcia z  okresu młodości są spontanicznym zapisem ważnych dla autora zdarzeń, do których udało mu się dotrzeć z  aparatem. Dzisiaj patrzymy na nie, jak na dokument z  Polski epoki późnego Gomułki. Są wśród nich perełki, które poprzez podobieństwo estetyczne nawiązują do fotografii publikowanych w legendarnym tygodniku „Świat“. Oprócz dokumentalnego charakteru mają swoją wewnętrzną narrację, co sprawia, że można się im przyglądać bez końca i rozwijać historie stojące za każdym detalem poszczególnych zdjęć. Na przykład znakomicie zarejestrowany portret Cyrankiewicza chowającego się za wielką sylwetką generała Charlesa de Gaulle’a z  1967 roku, albo fotoreportaż z  Festiwalu Muzyki Nastolatków w Gdańsku z 1966 roku, czy wreszcie zwykłe i niezwykłe jednocześnie zdjęcie Miry Kubasińskiej, wokalistki zespołu Breakout. Wszystkie charakteryzuje bystość i sprawność obserwatora, oraz autentyzm, z  czym dzisiaj, w dobie zapisów cyfrowych bywa rozmaicie. Zmieniły się czasy, wraz z  nimi otworzyły się możliwości podróżowania i obserwacji życia w odległych krajach, z  czego Edward Grzegorz Funke w pełni korzysta. Oglądając jego fotografie z  dalekich podróży zauważam, że sceny z  Gdańska i Koszalina, zarejestrowane na fotografiach przed blisko półwieczem są bardziej egzotyczne, niż te dzisiejsze z  Tybetu, Etiopii, czy Peru. Portrety osób sfotografowanych w różnych, odległych od siebie miejscach na całym świecie, łączy przede wszystkim życzliwa akceptacja fotografa przez bohaterów jego zdjęć, co wyczuwa się  natychmiast. W sukurs przychodzi pasja i wieloletnie doświadczenie autora, co w sumie pozwala mu budować tę niezwykle interesującą galerię barwnych postaci.
Gdy wyruszał z rodziną w wyprawę życia z białoruskiej dziś Swisłoczy, nie mógł ani wiedzieć, ani nawet przypuszczać, że wróci tam po blisko 70-ciu latach ze swoją wystawą dokumentującą jego podróże po różnych zakątkach świata. Swoje miejsce znalazł w Koszalinie, ale nosi go z kontynentu na kontynent na szczęście dla nas z kamerą.

Prof. dr hab. Janusz Fogler